Alkoholizm na dawnej wsi polskiej

Alkoholizm na dawnej wsi polskiej

Ten tekst miał być pisany ku… No właśnie, mam nie lada kłopot. Ku chwale? Nie godzi się chwalić wiejskich pijaczków i pijaństwa. To może ku przestrodze? W sumie tak, ale ta cała zbiorowość upojonych zawiera także niezwykle barwne i ciekawe osobowości. Dedykuję więc tekst tym wszystkim wesołym ludziom o niezwykłej otwartości, których w życiu spotkałem.

Tyle tylko że historia pijaństwa na wsi jest bardzo długa. To jedna z najmroczniejszych kart, ba, jedna z tych kart, która pokazuje najbardziej okrutne oblicze człowieka. Opisał je znakomity uczony Józef Burszta w studium z lat 50-tych ubiegłego wieku. Mowa o Niewoli karczmy (Od etnografii wsi do antropologii współczesności, pod red. W. Dahnala), w której opisany został proces rozpijania chłopstwa. Aż trudno uwierzyć, ale jeszcze na początku XX w. obowiązywały dwa przymusy: propinacyjny i konsumpcji, dzięki którym warstwy posiadające uzależniały chłopów, później robotników, wzbogacając się na ich nędzy.

Najogólniej mówiąc, propinacja to wyłączne prawo do produkcji i sprzedaży napojów alkoholowych. Jak stare są dzieje polskiej państwowości, tak długo ona funkcjonuje. Początkowo takie prawo posiadał książę, z czasem podzielił się nim z warstwą możnowładców: szlachtą i duchowieństwem. Związane z własnością ziemską prawo propinacji mogło być przelane na innych, dlatego z czasem zaczęły pojawiać się karczmy sołtysie i plebańskie. Bardzo często nie wytrzymywały konkurencji i zostały wyparte przez karczmy szlacheckie. Innym aspektem propinacji było pobieranie świadczeń od chłopów, bez względu na to, czy we wsi była karczma, czy nie. Chłopi mieli obowiązek zaopatrywania się w trunki wyłącznie w karczmie pana.

Przymus konsumpcji natomiast polegał na obowiązku spożywania alkoholu albo przynajmniej jego nabywania. Powstała cała masa zwyczajów, których nieodzownym elementem był alkohol. Dziś to brzmi niewiarygodnie, ale funkcjonowały normy spożycia dla rodzin. Z pracy profesora Burszty wynotowałem co najmniej kilka form przymusu. Tzw. litkup polegał na uprawomocnieniu ugody alkoholem, który jedna ze stron musiała postawić. Zakup gruntu wymagał, aby nabywca sądowi wójtowskiemu postawił „beczkę piwa i pół garnca gorzałki”. Z nakazu pańskiego istniał obowiązek wkupienia sąsiedzkiego, tj. zakupienia od pana dla sąsiadów odpowiedniej ilości trunków. Również uroczystości rodzinne jak wesele czy chrzciny wymagały zakupu odpowiedniej ilości alkoholu. Obowiązek wykupu trunków był zasądzany w sądzie. Wspomnieć trzeba o niedzieli, która w połowie należała do kościoła, a w połowie do karczmy.

W takim w stanie polska wieś funkcjonowała prawie 900 lat. Pijaństwo stało się najbardziej własną cechą chłopstwa. A oto garść przysłów: Rachuj kaszę, kiej ją sypiesz do garnka, paliców przy robocie nie oglądaj, ale kieliszków przy poczęstunku nie licz; Co woda to pój, co karczma to stój; Kto karczmę minie, nogę wywinie. Dopiero w 1920 r. sejm podjął uchwałę przeciwalkoholową.

Co mamy dzisiaj? Rywalizację chłopców i dziewcząt w wieku szkolnym, którzy licytują się „mocnymi głowami”. Kto zaliczył błoto, ten lepszy itd. itd. Nadal borykamy się z poczuciem obowiązku postawienia piwa lub wódki kolegom w nowej pracy, opicia dziecka itp.

Lipnica, dawny PGR, któż tam nie miał problemu z piciem? Niektórzy z nich trzeźwi byli w pracy, tylko w pracy. Najbardziej przykry widok sprawiali młodzi mężczyźni, którzy ożenili się z butelką. Młodzi starcy. Jeden z nich powiesił się w swoim mieszkaniu tuż po mojej wyprowadzce z Lipnicy. Pijaństwo. Tradycja, utrwalona również w malarstwie: Chełmoński i Brouwer.